Hotel Pastis – Peter Mayle. Recenzja Do sięgnięcia po Petera Mayla zachęciła mnie recenzja książki pt. „Rok w Prowansji”. Autorka tej recenzji napisała, że gdyby miała zabrać jakąś książkę na bezludną wyspę, z pewnością byłby to „Rok w Prowansji” (niestety nie pamiętam, gdzie to przeczytałem). Zachęcony taką opinią pobiegłem szybko do wypożyczalni, a ponieważ tej pozycji aktualnie nie było w bibliotece, zacząłem znajomość z Maylem od „Hotelu Pastis”. W końcu to ten sam pisarz, więc może ta książka będzie równie dobra. Niestety nie jestem w pełni usatysfakcjonowany z tej znajomości, a powody są przynajmniej dwa.Pierwszym powodem jest naiwna fabuła książki. Czytamy więc historię bardzo bogatego Anglika, dyrektora agencji reklamowej, który znudzony swoją pracą i kupowaniem luksusowych samochodów, po rozwodzie z żoną, która okazała się być jedynie chciwą na pieniądze maskotką do noszenia makijażu i markowych ciuchów, postanawia rzucić swoje dotychczasowe życie i wyjechać na prowansalską wieś. Tam, z pomocą nowej przyjaciółki, z którą się zaprzyjaźnia po pięciu minutach znajomości, i starego wiernego lokaja-kierowcy-powiernika otwiera tytułowy hotel. Do tego wszystkiego dochodzi wątek niby kryminalny rodem z „Gangu Olsena”, choć tym razem gangiem dowodzi niejaki Generał i jego wierny kompan Jojo. Wszystko razem mogłoby posłużyć jako scenariusz do kilku odcinków filmu o doli i niedoli przedstawicieli wyższych sfer.I to wszystko pływa w hektolitrach różowego szampana. Gdybym ja wypijał tyle butelek szampana dziennie co bohaterowie powieści, już dawno albo bym pękł, albo wywieziono by mnie na przymusowe leczenie odwykowe. A ja naiwny, sądziłem, że Anglicy słyną z picia herbaty.Poza tym, książka zawiera dziesiątki dialogów po francusku. Ja doskonale rozumiem, że Peter Mayle zastosował taki środek wyrazu, żeby podkreślić różnice kulturowe i oddać komizm wzajemnych relacji pomiędzy Anglikami i Francuzami, ale wydawca książki mógł dołączyć do książki choćby symboliczny słowniczek użytej tam francuszczyzny. Poza tym istnieje coś takiego, jak odnośniki do tekstu, które z powodzeniem wykorzystują inni wydawcy do wytłumaczenia obcojęzycznych dialogów, jeśli powieść wymaga pozostawienia oryginalnego brzmienia tekstu. Chyba, że wydawnictwo Prószyński i Spółka z góry zakłada, że każdy Polak zna język francuski. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdyby ta książka opowiadała na przykład o stosunkach pomiędzy Anglikami i Chińczykami.Jednym słowem, jest to okraszona francuską kuchnią, lekka i niewymagająca zbyt dużego wysiłku umysłowego opowieść najwyżej na dwa wieczory i to bez nadmiernego entuzjazmu. Biorąc pod uwagę moją krytyczną ocenę, tym bardziej intryguje mnie recenzja do „Roku w Prowansji”, która zachęciła mnie do czytania Mayla. Żeby zatem dokonać ostatecznej konfrontacji, jak również z uwagi na własną dociekliwość, zamierzam sięgnąć po jeszcze jedną książkę Petera Mayla, żeby ostatecznie przekonać się, czy „Hotel Pastis” można przyjąć jako standardową przedstawicielkę twórczości tego autora, czy może był to tylko wypadek przy pracy.Źródło: http://mojelektury.blogspot.com/ Recenzje, opracowania, interpretacje