Imię Róży – Eco Umberto. Recenzja Czy można jeszcze oceniać książkę, która już dawno została uznana za arcydzieło światowej literatury XX wieku? No bo nie dość, że napisana przez profesora semiotyki, to jeszcze znawcę średniowiecza, świetnego eseistę, wykładowcę, eksperta w wielu dziedzinach kultury, prawdziwego człowieka renesansu – Mistrza Umberto Eco!Pierwsze co uderza w tej powieści od samego już początku, to absolutny perfekcjonizm w dopracowaniu nawet najdrobniejszych szczegółów. Tutaj nic nie jest dziełem przypadku, począwszy od wszystkich detali architektonicznych i przestrzennych mrocznego opactwa, poprzez teologiczno-społeczne elementy życia mniszego, na doskonale zarysowanych portretach psychologicznych postaci skończywszy.Przedstawioną w powieści historię opowiada zakonny nowicjusz Adso z Melku, który wraz ze swym mistrzem Wilhelmem z Baskerville przybywa do opactwa benedyktynów we Włoszech, w którym ma się odbyć ważna teologiczna debata, z uczestnictwem inkwizytora Bernarda Gui. Podczas siedmiodniowego zaledwie pobytu Wilhelm prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Adelmusa z Otrantu i następujących kolejno po sobie morderstw innych zakonników, a towarzyszący mu Adso zdobywa doświadczenie u boku swego światłego nauczyciela. Doświadczenie to obejmuje również – acz bez udziału i wiedzy mistrza –inicjację bynajmniej nie modlitewną, z udziałem biednej dziewczyny.Mamy tu więc naiwnego młokosa Adso, inteligentnego i światłego Wilhelma, ale także niewidomego mnicha Jorga, w którego osobie pisarz spersonalizował kwintesencję średniowiecznego światopoglądu, w skrajnie negatywnym tego słowa znaczeniu. Dzisiaj taki światopogląd, według którego nawet śmiech jest grzeszny, nazwalibyśmy fanatyzmem religijnym.Zaczytanie się w tej powieści gwarantuje nam obcowanie z tajemnicą i intrygą godną samego Arthura Conan Doyla, z akcją trzymającą nas przez 500 stron powieści w napięciu do samego końca. A do tego wszystkiego możemy podziwiać Umberto Eco jako eksperta od średniowiecznych stosunków społeczno-politycznych i religijnych, znawcę umysłów tamtych czasów, portrecistę prawdziwych portretów ludzkich namiętności. No i oczywiście…. książki, choć w opactwie benedyktynów traktowane są jako zakazane szatańskie dzieła.Niektórzy twierdzą, że przez pierwsze sto stron książki jest ciężko przebrnąć ze względu na obszerne opisy, ba!, znam takich, którzy nie przebili się przez ten dosyć trudny początek. Ja jednak twierdzę, że taki wstęp jest niezbędny, żeby móc przenieść się w średniowieczną atmosferę tamtych czasów. W ostatecznym rozrachunku taka konstrukcja przemawia na korzyść powieści. Ja przeczytałem „Imię róży” w dwa urlopowe dni i z żalem zamknąłem ostatnią stronicę.Jedno tylko jest nie do końca jasne – tytuł powieści. Ale na ten temat głos zabiera sam Umberto Eco w „Dopiskach na marginesie Imienia Róży”.Źródło: http://mojelektury.blogspot.com/ Recenzje, opracowania, interpretacje