Julian Tuwim. Mieszkańcy – interpretacja W wierszu tym poeta powraca do problemu podjętego już kiedyś przez Gabriele Zapolską, wraca mianowicie do mieszczaństwa, dulszczyzny i kołtunerii. Podmiot liryczny opisuje życie mieszczan. Mieszkają oni w strasznych mieszkaniach ciemnych i brudnych. Dzień rozpoczynają od narzekań psioczą na deszcz, na to, że wszystko jest drogie. Po krótkim czasie wychodzą z domu, wcześniej doprowadzając ubranie do porządku. Idąc przez miasto bezmyślnie przyglądają się mijanym ludziom i domom. Następnie kupują gazetę, którą dokładnie czytają, by później dyskutować lub rozmyślać o przeczytanych wiadomościach.Przeliczają i sprawdzają swoje dobra, pilnują, by nikt nie tknął ich majątku. Te wszystkie czynności okazują się bardzo męczące. Po upływie dnia mieszkańcy odmawiają modlitwę, chcą uniknąć śmierci wojny i głodu. Wreszcie znużeni zasypiają.Mieszczanie okazują się bezwolnymi zagubionymi istotami. Ich życie jest nudne, monotonne, pozbawione celu. Żyją z dnia na dzień, wciąż według swoich starych przyzwyczajeń. Czynności wykonują automatycznie, karmią się doniesieniami z prasy, czytają o odkryciach, wynalazkach o Bogu, o polityce, o wojnie.Świat, jawi im się jako widmo, mara i złudzenie. Czytają o świecie, a nie widzą świata, który ich otacza. Nie mają ideałów ani żadnych wyższych wartości, zabiegają jedynie o doczesne dobra.Julian Tuwim. Mieszkańcy – cały tekstStraszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach Strasznie mieszkają straszni mieszczanie. Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach Zgroza zimowa, ciemne konanie. Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą, Że deszcz, że drogo, że to, że tamto. Trochę pochodzą, trochę posiedzą, I wszystko widmo. I wszystko fantom. Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie, Krawacik musną, klapy obciągną I godnym krokiem z mieszkań – na ziemię, Taką wiadomą, taką okrągłą. I oto idą, zapięci szczelnie, Patrzą na prawo, patrzą na lewo. A patrząc – widzą wszystko o d d z i e l n i e: Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo... Jak ciasto biorą gazety w palce I żują, żują na papkę pulchną, Aż, papierowym wzdęte zakalcem, Wypchane głowy grubo im puchną. I znowu mówią, że Ford... że kino... Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna... Warstwami rośnie brednia potworna I w dżungli zdarzeń widmami płyną. Głowę rozdętą i coraz cięższą Ku wieczorowi ślepo zwieszają. Pod łóżka włażą, złodzieja węszą, Łbem o nocniki chłodne trącając. I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki, Spodnie na tyłkach zacerowane, Własność wielebną, święte nabytki, Swoje, wyłączne, zapracowane. Potem się modlą: „...od nagłej śmierci... ...od wojny ...głodu ...odpoczywanie” I zasypiają z mordą na piersi W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie. Recenzje, opracowania, interpretacje Julian Tuwim