Lot pingwina. Słońcem i lodem – Lesław Furmaga. Recenzja Książka wpadła w moje ręce przez zupełny przypadek. Przygotowując mieszkanie do remontu musiałem zabezpieczyć swoją biblioteczkę i przenieść wszystkie książki do kartonowych pudeł. Ku mojemu zdziwieniu w ręce wpadła mi, zapomniana, zakamuflowana w ostatnim rzędzie regału książka Lesława Furmagi pt. „Lot Pingwina – Słońcem i lodem”. Nawet nie wiedziałem, że posiadam taką pozycję. Z czystej ciekawości zacząłem czytać i nie pożałowałem, jest to bowiem napisana przez prawdziwego marynarza interesująca opowieść o autentycznych ludziach morza. Jak wynika z opisu na okładce, „Lot Pingwina” jest pomyślany jako trylogia. Pierwsza jej część nosi tytuł „Zaokrętowany”, druga „Słońcem i lodem” i ostatnia to „Powrót do brzegu”. Zacząłem więc tę opowieść od środka, ale nie szkodzi, są one bowiem tak napisane, że każdą można czytać jak osobną pozycję.Przede wszystkim uderza autentyzm opowieści napisanej prostym, marynarskim, żeby nie powiedzieć momentami dosyć sążnistym językiem, bez żadnych ozdobników i romantycznych frazesów. Do autentyzmu języka trzeba dodać autentyzm postaci, zwykłych ludzi, którzy ciężką harówką wydzierają nieprzystępnemu oceanowi dary groźnej, surowej, i niesamowicie mroźnej natury. Każdy z tych bohaterów zostawia za sobą swoje lądowe życie, osobiste tragedie, życiowe traumy i ucieka w niewyobrażalny wręcz dla lądowych szczurów trud i warunki, wydawałoby się niemożliwe do wytrzymania.Główny bohater to dziennikarz, który po problemach w redakcji, nieudanym małżeństwie i romansie wybiera się do roboty w ładowni, po szesnaście godzin na dobę, żeby się…. „przewietrzyć”. Swoją ucieczkę wyjaśnia prosto : „Chciałem odpocząć. Odpocząć od chały, pacykowania wszystkiego lakierem po wierzchu, kolegów gratulujących mi racji chyłkiem w wychodku… Podziwiałeś mój artykuł ? Wiesz dlaczego tu jestem ? Bo napisałem ten artykuł ! Do tego baba jeszcze była… Nie jedna, dwie baby były… Rozpieprzyło się i to, i tamto, żona uciekła, lala rzuciła, więc i ja uciekłem, uciekłem … Pod ręką była Antarktyda… Więc na Antarktydę…”Ale oprócz szarej codzienności ludzie morza doświadczają też rzeczy pięknych: „Nie sposób pozostać obojętnym na widowisko. Zatopione w morzu miasta kryształowych olbrzymów, wyrastające przed statkiem białe wieżowce o księżycowej architekturze. Ocean, a właściwie już Morze Scotia tłucze w nie strzelającą wysoko wodą. Zamki i pałace są nieruchome jakby wrosły w dno, nie reagują na falę, która „Wielką Ławicą” kołysze jak kolebką. Bloki lodowe są zbyt duże, by mogło poruszyć je morze. Ajsberg z prawej burty ma chyba ze trzy mile długości, szerokości jest co najmniej na dwie mile, wysoki na sto dwadzieścia metrów od powierzchni morza do chmury, w której miejscami ginie. Siedem razy tyle tonie go pod wodą… A więc ląd to czy kra pływająca ?”Jedno tylko w dzisiejszych czasach może miejscami przeszkadzać, trochę za dużo w tej opowieści zebrań związkowych, partyjnych i kolektywów robotniczych, ale były to nieodzowne elementy rzeczywistości sprzed trzydziestu lat.Źródło: http://mojelektury.blogspot.com/ Recenzje, opracowania, interpretacje