Czułość wilków. Stef Penney – recenzja Książka „Czułość wilków” sprawia wrażenie jakby jej autorka Stef Penney, nie bardzo wiedziała od czego zacząć jej akcję, za to później ewidentnie widać, że wpadła w trans i tak się rozkręciła, że dalej akcja książki popłynęła sprawnie i wartko. Dlatego z początku powieść czyta się ciężko i przez całą pierwszą część pt. „Zniknięcie” (wszystkich jest cztery) trudno jest przebrnąć, a chęć odłożenia „Czułości wilków” podczas tego wstępnego czytania nachodziła mnie kilkakrotnie.Doprawdy irytująca dla mnie była dziwna maniera, z jaką pisarka napisała początek swojej opowieści. Polega ona na nagłym urywaniu jednej myśli i równie nagłym zaczynaniu drugiej, przy czym między obydwoma wątkami brak jakiegokolwiek łącznika. Z tych powodów, wielokrotnie łapałem się na myśli, że w książce chyba brakuje fragmentów tekstu. Na szczęście, począwszy od części drugiej pt. „Niebiańskie Pola”, zarówno styl i akcja powieści nabierają tempa i takich rumieńców, jakie można mieć tylko przy mrozie panującym w północnej Kanadzie, gdzie ma miejsce akcja powieści.Postacią, która łączy w całość wszystkie wątki powieści jest matka Francisa Rossa, siedemnastolatka podejrzanego o zabicie francuskiego trapera, z którym łączyła go dziwna znajomość. Młody Francis znika, a pani Ross, nie wierząc w jego winę, robi wszystko, żeby uwolnić syna od podejrzeń i wzmocnić osłabione więzi rodzinne. Jest nawet gotowa do czynu, który dla kobiet tamtych czasów był wręcz nie do pomyślenia, do wyruszenia w zasypanie śniegiem, skute mrozem i zamieszkane przez wilki pustkowia północnej Kanady. Wszystkie tajemnice zostaną rozwikłane, a finału żadną miarą nie da się wcześniej przewidzieć, bo nie jest to jedynie zwykła powieść sensacyjna. Jest to powieść o ludziach sprzed ponad stu lat, których życie rzuciło w miejsca zapomniane przez Boga i ludzi, powieść o potędze przyrody i o trudzie, z jakim mieszkańcy tych ziem wydzierają naturze jej skarby oraz o cenie, jaką za to płacą.Jednej rzeczy w tej książce mi zabrakło, a mianowicie powalających z nóg opisów zaśnieżonej kanadyjskiej przyrody. Te opisy, które są, ograniczają się na ogół tylko do kilku zdań, kiedy jest to niezbędne dla akcji powieści. Myślę, że to wynika ze stylu pisarskiego Stef Penney, której daleko jest do wylewności i kwiecistości językowej. Ogranicza się do krótkich i nierozbudowanych zdań, krótkich rozdziałów i krótkich opisów. Biorąc pod uwagę treść książki, powiedziałbym, że język autorki jest taki, jak stworzeni przez nią bohaterowie: prosty, traperski.Pomimo tych uwag powieść ma w sobie to coś, co powoduje, że nie odłożysz książki dopóty, dopóki nie przeczytasz ostatniej strony, oczywiście pod warunkiem, że przebrniesz przez trudny początek. W ostatecznym rozrachunku lektura tej książki daje dużo pozytywnych wrażeń i uważam, że powieść warta była nagrody Costa Book Awards. Recenzje, opracowania, interpretacje